„Hogsmeade”
Część
1
Przez
chwilę stała w miejscu, po czym znów zaczęła chodzić. Jasne,
nikt nie kazał jej tutaj przychodzić przed czasem, ale gdyby miała
dalej siedzieć w dormitorium, zwariowałaby. No i gdyby posiedziała
tam jeszcze minutę dłużej, to by najzwyklej w świecie stchórzyła,
zakopała się w kołdrze i udawała, że jej nie ma. Dlatego też
zebrała wszystkie swoje siły i wyszła na błonie, obsypane białym
śniegiem. Wciągnęła głęboko powietrze, czując, jak wszystkie
obawy powoli ją opuszczają. Od kilku godzin pocieszała się tym,
że przecież nie będzie sama. Będą przy niej przyjaciele, bo
przecież siedzą w tym razem. Kucnęła i złapała w ręce
biały puch. Podrzuciła go do góry i zaczęła obracać się wokół
własnej osi, śmiejąc się przy tym głośno.
Nie tak wyobrażała
sobie tą sobotę. To prawda. Miała zamiar spać do dwunastej, potem
coś zjeść i razem z Jamesem iść do wioski. Mieli ten dzień
spędzić wspólnie. Co prawda, nadal nie była pewna tego, co do
niego czuła. W końcu tyle lat go ignorowała... Nadal zachowywał
się jak dziecko, ale zaczęła podejrzewać, że jemu już tak
zostanie. James Potter po prostu będzie wiecznym dzieckiem. Trzeba
było się z tym faktem pogodzić.
Westchnęła
cicho. Miała niesamowity mętlik w głowie, a za każdym razem, gdy
chciała sobie poukładać te wszystkie myśli, coś jej w tym
przeszkadzało. Tak jakby wpadała na niewidoczną barierę. Jednak
od jakiegoś czasu była pewna jednego: James ją intrygował i
bardzo chciała go poznać. Chciała poznać tą jego drugą stronę.
Może zbyt szybko go oceniała.
Otrzepała
rękawiczki i odrzuciła rudą grzywkę, która spadła jej na oczy.
Nie lubiła swoich włosów. Nie chodziło o ich kolor, bo prawdę
mówiąc – kolor akurat lubiła. Poprzez niego wyróżniała się z
tłumu. Bardziej irytowało ją to, że włosy za nic w świecie nie
chciały się układać. Nie były kręcone, ani proste... były
takie nijakie.
Spojrzała na
wielkie wrota, przez które można się było dostać do zamku i
uśmiechnęła się lekko. Jej oczom ukazała się grupka, składająca
się z czterech osób. Pośród nich wyróżniała się jedna osoba.
Blond włosa dziewczyna, która była o głowę niższa o każdego
towarzyszącego jej chłopaka. Szła obok Syriusza z dość
niezadowoloną miną. Dlatego, gdy zobaczyła rudowłosą,
uśmiechnęła się szeroko i przyspieszyła kroku, by już po chwili
mocno przytulić swoją przyjaciółkę. Złapała ją pod ramię i
zawróciła. Po chwili stały przed Huncwotami. Lily przyjrzała się
każdemu z nich z osobna, jednak niczego nie potrafiła wyczytać z
ich min. Zmarszczyła nos.
- Gotowi? -
Spojrzenie swoich zielonych oczu wlepiła w Remusa, która stał na
wprost niej.
- A jeśli nie?
Czy to cokolwiek zmieni? - Lunatyk uśmiechnął się blado i jako
pierwszy ruszył w stronę Hogsmeade.
Lily
została nieco w tyle. Patrzyła na swoich przyjaciół. Każde z
nich wygasło. Tak jakby coś, co za każdym razem pozwalało im się
uśmiechać – zniknęło. Wcale jej to nie odpowiadało. Wiedziała,
że wisi nad nimi piętno zbliżającej się bitwy. Wiedziała, że
każdy ma jakieś ponure myśli. Jednak tak bardzo chciała znaleźć
jakiś jasny punkt w tym ciemnym tunelu. Tak bardzo chciała
przekazać im jakąś szczęśliwą nowinę, która chociaż na
chwilę odwróciłaby ich myśli od szarej rzeczywistości, która
zdawała się ich coraz bardziej przygniatać. Z trudem powstrzymała
łzy, które cisnęły się jej do oczu.
- Lily? -
Spojrzała na Jamesa, który znalazł się obok niej. Uśmiechnęła
się lekko. - Przykro mi, że z naszego wypadu nic nie wyszło.
- Tak, mi też.
- Wszystko będzie
dobrze, zobaczysz. Uwiniemy się z tym raz dwa, a za tydzień mi nie
uciekniesz.
Zaśmiała się
pod nosem. Spojrzała na chłopaka. Mogła mu się przyjrzeć z
bliska. Już nie przypominał tego małego chłopczyka, który się
za nią uganiał. Zmienił się nie tylko w wyglądzie, ale i w
charakterze. Czyżby naprawdę dojrzał? Oczywiście, nikt nie mógł
od niego wymagać, że nagle zacznie przestrzegać regulaminu
szkolnego, bo to dla okularnika byłoby za dużo. Ale teraz
postrzegał wszystko inaczej. Zapewne jak każdy.
Nawet pierwszacy
zdawali się być czymś przerażeni. Po zamku chodzili w zbitych
grupkach, jakby obawiali się o swoje bezpieczeństwo. A przecież
każdy wiedział, że Hogwart jest najbezpieczniejszym miejscem na
ziemi. To w Hogwarcie dyrektorem był Albus Dumbledore.
Stanęli
przed Miodowym Królestwem. Rozejrzeli się na boki. Nie wiedzieli,
gdzie powinni szukać. Każdy oczekiwał jakiegoś innego znaku,
każdy z niepokojem zerkał w ciche uliczki, które ich otaczały.
P{o raz pierwszy wioska nie przyprawiała ich o radosne miny. Po raz
pierwszy, w tym miejscu, przechodziły ich dreszcze przerażenia. Po
raz pierwszy mieli zamiar stamtąd uciec.
- No dobra, weźmy
się w garść. - Gabrielle przerwała ciszę, która zaległa. - To
chyba normalne, że musimy się rozejrzeć. Dlatego podzielimy się
na grupki. Ja i Lily pójdziemy razem, a wy pójdziecie...
- Nie ma mowy –
warknął James. - Któryś z nas idzie z wami, nie pójdziecie
nigdzie same. Syriusz?
- Całkowicie się
z tobą zgadzam. Idę z wami.
- No to pięknie –
mina Gabrielle zrzedła. - W takim razie spotykamy się tutaj, za
dwadzieścia minut. I jeśli chcecie, żebym nie dostała zawału,
macie tutaj być na czas.
- Tak jest –
James skinął na Remusa i obaj po chwili zniknęli.
Lily wyjęła
różdżkę i ruszyła przed siebie, słysząc za sobą kroki jej
towarzyszy. Po kilku minutach marszu stwierdziła, że ta cisza jej
przeszkadza. Była nieznośna. Nie było słychać wiatru, ptaków.
Nic. Tak jakby na cały
świat rzucono zaklęcie wyciszające. Źle się czuła, miała
wrażenie, że ktoś ją obserwuje. Panikowała i wcale nie
zamierzała przestać. To całe zadanie coraz mnie się jej
podobało. Mieli tu przyjść, zrobić swoje i wrócić do zamku, a
nie bawić się w jakiegoś Sherlocka Holmesa! Przeklęła pod nosem,
gdy weszła na suchą gałązkę, która pękła pod jej ciężarem.
Usłyszała krzyk Gabrielle i Syriusza, który kazał się jej
zamknąć. Odwróciła się.
- To mi się nie
podoba. Tutaj jest za cicho. Poza tym tu nic nie ma, chcę wracać.
Mogłam zostać w dormitorium – mruknęła.
- Ja też –
blondynka spojrzała z wyrzutem na Syriusza, jakby to on był
wszystkiemu winien. - Ta cisza mnie zabije.
- Jeszcze chwila,
przecież i tak zmierzamy ku wyznaczonemu miejscu. Poza tym
przestańcie tchórzyć. Nic nam się nie stanie.
- Łatwo ci mówić,
to nie ciebie mogą szukać szmalcownicy* - warknęła Lily.
- Szmalcownicy? O
czym ty mówisz?
- Nie mów, że
gazet nie czytasz! - Lily wywróciła oczami i ruszyła przed siebie.
- Już kilka osób, szlamowatej krwi, uściślając, zaginęło.
Ministerstwo podejrzewa, że zostali zabici na zlecenie
Sam-Wiesz-Kogo. Ktoś tych ludzi ochrzcił jako szmalcowników –
wytłumaczyła.
- Kiedy się o tym
dowiedziałaś?
- Całkiem
niedawno. Chyba w ostatnim Proroku o tym pisali. Więc sam rozumiesz,
że jestem jakby na... celowniku.
- Może to
kłamstwo? Ktoś w Proroku może być pod działaniem klątwy.
- Możliwe. Ale
już dawno zauważyłam, że do szkoły wróciło mnie osób
nieczystej krwi. Nie mówię, że to ci którzy... no wiesz.
Dużo osób nie wróciło na ten rok szkolny. Ich rodziny się boją.
Szczerze mówiąc – przełknęła ślinę – rodzice też nie
chcieli mnie puścić, ale dałam im do myślenia i wróciłam.
- Syriusz może
mieć racje – Gabrielle spojrzała na Lily. - Przecież nie wiemy,
co dokładnie dzieje się w Ministerstwie. Wszyscy uważają, że
jesteśmy za młodzi, więc nic nam nie mówią. Sama-Wiesz-Kto może
mieć tam swoich szpiegów, kto wie, może nawet ma we władzy
Proroka. A wszyscy tak wierzą w to, co tam piszą. Zwróć zresztą
uwagę, że ta wredna Bradley pisze wszystko, co jej ślina na język
przyniesie. Wydaje mi się, że nie warto wierzyć w te bzdury, które
tam piszą.
- Sama nie wiem.
Co nie zmienia faktu, że Sami-Wiecie-Kto chce oczyścić świat z
takich osób, jak ja. Oni wszyscy, czysto krwiści, podchodzą do tej
sprawy tak samo.
- Nie wszyscy –
Syriusz spojrzał groźnie na dziewczynę. - Ja do tego tak nie
podchodzę. Gabrielle, James, Remus ani reszta też nie. Gdybyśmy
tak do tego podchodzili, już dawno leżałabyś martwa dwa metry pod
ziemią.
Lily roześmiała
się. Skinęła głową i rozejrzała po uliczce. Byli sami.
Spojrzała na zegarek i z niepokojem stwierdziła, że jest już
pięć minut po czasie, który sobie wyznaczyli. Zaczęła błądzić
wzrokiem po uliczce, ale nic nie zauważyła. Po chwili ktoś
pociągnął ją za rękę i zatkał usta. Odwróciła się
przerażona i zaczęła okładać swojego oprawcę pięściami.
James stał przed
nią zdezorientowany, dopiero po chwili zobaczył strach, który
czaił się w jej oczach. Złapał jej ręce i unieruchomił.
- Nie chciałem
cię przestraszyć.
- Trzeba było
myśleć o tym wcześniej – wysyczała. - Co wy tu robicie?
- Patrz.
Spojrzała w
stronę, którą wskazywał i zamarła. Przez bramę przeszła
właśnie trójka Ślizgonów. Wyglądali na bardzo pewnych siebie.
Szli do przodu, nie oglądając się na boki. Nie sądzili, że
ktoś może ich obserwować. Pierwszego z nich, dziewczyna
rozpoznała od razu. Przecież tyle lat się przyjaźnili, a raczej
uważali, że tak jest. Stwarzali idealną iluzję przyjaźni. Tuż
za Severusem Snapem szła Clarisse Lestrange. Na jej twarzy błąkał
się lekki uśmiech, gdy dumnie szła przed siebie. Cały ten pochód
zamykał Regulus Black. On jeden wyglądał na niepewnego. Z takiej
odległości nie mogła tego stwierdzić dokładnie, ale była niemal
pewna, że gdyby podeszła bliżej, zobaczyłaby w jego oczach
strach. Spojrzała z lękiem na Syriusza, który stał za nią. Jego
twarz nie wyrażała jednak niczego. Żadnych uczuć. Patrzył
beznamiętnie na wychowanków Domu Węża, tak jakby nie zwrócił
uwagi na to, że wśród nich jest członek jego rodziny.
James nadal
trzymał ją za rękę, jednak nie zwracała na to uwagi. Powoli
wyszła z ich kryjówki i podążyła śladem przyszłych
Śmierciożerców. Czuła się jak w filmie dla mugoli. Szli na
palcach, tak, by nikt ich nie zauważył. Starali się wtopić w tło,
jednak nie bardzo im to wychodziło. Gdy Ślizgoni wyszli na skraj
wioski i ruszyli ku górkom, które znajdowały się za nią –
odetchnęli. Spokojnie mogli iść dalej, bowiem głazy, które się
tutaj znajdowały doskonale ich zakrywały. Po kilku minutach
szybkiego marszu, Lily była wyczerpana. Z powrotem zaczęła marzyć
o ciepłym łóżku i odprężającej kąpieli.
Przyczaili się za
dużym kamieniem, skąd mieli doskonały widok. Ślizgoni zatrzymali
się na równym terenie i czekali. Clarisse oparła się o pobliski
głaz i zaczęła przyglądać swoim paznokciom. Tylko z niej
emanował spokój. Wiedziała po co tu przyszła i wiedziała, czego
chce. Żaden z nich nie wyglądał, jakby przyszedł tu pod
przymusem.
Po chwili rozległ
się trzask i pojawiły się dwie postacie.
Lily od razu
rozpoznała kuzynkę Syriusza, Bellatrix. Kobieta rozejrzała się,
jakby szukając jakiegoś zagrożenia, po czym spojrzała na
Clarisse. Uśmiechnęła się szeroko, po czym uściskała
dziewczynę. Musiały być ze sobą blisko. W sumie Syriusz coś
wspominał o tym, że jego „kuzyneczka” wyszła za kogoś z
rodziny Clarisse. Drugą osobą, która pojawiała się wraz z
kobietą, był mężczyzna. Miał ciemne włosy, był dość wysoki i
dobrze zbudowany. Stanął z boku i z niechęcią wpatrywał się w
swoją towarzyszkę, która przypatrywała się przybyłym.
- Nikt was nie
śledził?
- Nikt nie wie, że
tu jesteśmy – Clarisse wyprostowała się. - Wyszliśmy z zamku
niepostrzeżenie, wszyscy byli w Wielkiej Sali.
- Cudownie. O to
właśnie chodziło. Nie chcemy przecież, żeby nasz ukochany
dyrektor dowiedział się o tym spotkaniu – mruknęła. - Rudolf
bardzo się cieszy, że podjęłaś taką, a nie inną decyzję,
Clar.
- Inną? -
Lestrange roześmiała się. - Urodziłam się po to, by służyć
Czarnemu Panu, Bello. Nigdy bym nie stanęła przeciwko niemu.
Starsza kobieta
skinęła głową i wyciągnęła rękę. Każdy z nich złapał ją
i zniknęli z głośnym trzaskiem. Mężczyzna, który pojawił się
wraz z Bellą, został jeszcze na chwilę. Nadal się rozglądał.
Evans wstrzymała oddech, gdy jego wzrok spoczął na niej. Wpatrywał
się prosto w jej oczy. Swoimi brązowymi, prawie czarnymi, badał
każdy fragment jej twarzy. Po chwili uśmiechnął się lekko i
również teleportował.
Gabrielle
pociągnęła Lily za rękę, a ta bez zastanowienia jej uległa.
Nadal przed oczami miała jego twarz, a w głowie huczała jej jedna
myśl. Mimowolnie, nie kontrolując swoich ruchów, biegła za
resztą. Zatrzymała się dopiero przy bramie. Syriusz spojrzał na
nią z ukosa i również stanął, a za jego przykładem poszła
reszta. Wszyscy wpatrywali się w Lily, która przełknęła głośno
ślinę.
- On mnie
widział.
§♠§
Oto i jest! Nie
powiem: nawet mi się podoba. Coś mnie wzięło i postanowiłam
podzielić go na dwie części. Mam nadzieję, że wybrnę z tego
obronną stroną. Kolejny rozdział zaplanowałam na 15 lutego,
jednak nie jestem pewna, czy ukarze się w czasie. Zaczęły mi się
ferie i nie wiem, czy będę miała dostęp do internetu.
No i bardzo dobrze, że jesteś zadowolona, bo masz z czego;)Naprawdę interesujący rozdział, minął mi zaskakująco szybko i aż szkoda, ze nie dodałaś więcej. Bardzo ładnie opisane uczucia Lily, widać, że wczuwanie się w tę postać przychodzi Ci z łatwością. Bardzo naturalne uczucia, strach, chęć ucieczki uczyniły z niej niezwykle realną postać. Taką ludzką... Przez to wydaje i się bliższa;) Całkiem udany nastrój napięcia, poddenerwowania. W końcu to młodzi ludzie, ich pierwsza misja, nic dziwnego, że nie wiedzą, czego się spodziewać. Spotkanie Ślizgonów intrygujące... Czego się można dalej spodziewać? Tak naprawdę niewiele wiadomo, oprócz tego, że Clarisse chce służyć Voldiemu;) No i końcówka wyszła świetnie. Zrobiła odpowiednie wrażenie. Mam nadzieję, że to, iż Lily została zauważona nie pociągnie za sobą jakiś konsekwencji... Chociaż znając życie na pewno się tak stanie. Co mogę dodać? Już nie mogę się doczekać kolejnej notki. Ach te ferie... Ja ez prawie je zaczęłam i planuję trochę w związku z blogami, aczkolwiek czarno to widzę;P Pozdrawiam serdecznie! [taniec-ze-smiercia]
OdpowiedzUsuńNo i dobrze, że CI się podoba, bo mi także się podoba! ^^
OdpowiedzUsuńkurcze, cały czas towarzyszyło mi poczucie takiej tajemniczości, doskonale odczuwałam tę atmosferę, która towarzyszyła Huncwotom i dziewczynom podczas tej wyprawy. Tylko zauważyłam, że nie wspomniałaś nic o Peterze? Nie jest tutaj ważny, czy to dlatego,że wcale go nie było? Może już planuje wstąpić w szeregi Czarnego Pana? -.-
Tak czy inaczej Lily jest w niebezpieczeństwie, prawda? Bo skoro ten tajemniczy mężczyzna ją widział, to na pewno nie zostanie to pozostawione obłogiem. Z pewnością będą chcieli ją jakoś uciszyć, aby nie wyjawiła nikomu prawdy. W dodatku jest "szlamą". Nic nie stoi im więc na przeszkodzie ;/ No, może oprócz kochających przyjaciół i mogącego dać się za nią pokroić Jamesa. I taaak, James na pewno wydoroślał. W końcu czasy się całkowicie zmieniają, więc musi walczyć o swoje i w końcu przestać zachowywać się jedynie jak dziecko, czyż nie? ;)
Rozdział naprawdę mi się spodobał. Świetnie opisałaś sytuację, dzięki czemu z niebywałą łatwością udało mi się wczuć w atmosferę :). Oczami wyobraźni doskonale widziałam wszystko, co się tam po kolei dzieje.
OdpowiedzUsuńTak, James się zmienił i to zdecydowanie na lepsze. To na serio pozostaje tylko kwestią czasu, jak Lilka się w nim bujnie :). Hmm, no cóż, rozdział zakończyłaś w bardzo intrygującym momencie... ciekawi mnie, co teraz zrobi ten mężczyzna. Tak więc, czekam na kolejny rozdział ;*