piątek, 15 lutego 2013

Rozdział 12

"Hogsmeade cz.2"


Siedziała i wpatrywała się w czubki swoich butów. Gdzieś jakby z oddali dolatywały do niej głosy przyjaciół. Czuła na sobie wzrok Gabrielle, czuła się obserwowana. Nie brała udziału w dyskusji, która wywiązała się wraz z wejściem do gabinetu dyrektora. Słyszała, jak Syriusz informuje Albusa Dumbledore'a o tym, że Lily była zauważona. Słyszała, jak Gabrielle odpowiada za nią. Znów czuła się taka pusta. Jak porcelanowa lalka, która ma pod sobą przepaść. Ona właśnie spadała. Leciała w dół, wymachiwała rękami, chcąc się czegoś złapać. Ale wokół niej była tylko ciemność. Leciała, aż w końcu doszła do wniosku, że musi pogodzić się ze swoim losem. Upadła. Czuła, jak się rozsypuje. Rozległ się głos tłuczonego szkła i dziewczyna wybudziła się z letargu. Znów siedziała na krześle, a blondynka trzymała rękę na jej ramieniu.
   Podniosła głowę i spojrzała w przenikliwe oczy dyrektora. Zawsze, gdy na nią patrzył, miała wrażenie, że czyta jej w myślach. A może właśnie to w tej chwili robił? Grzebał w jej głowie, szukając informacji, których przecież nie mógł tam znaleźć! Patrzył na nią, jak na kogoś wyjątkowego, na ustach miał uśmiech. A przecież była taka niedoskonała! Jak rysa na nieskazitelnym kawałku szkła. Czuła się w tej chwili wybrakowana, czuła, że jest niepotrzebnym elementem w tej całej układance. Jak puzzel, który nie pasuje do tysiąca innych. Czuła się taka inna.
   Znów wbiła wzrok w swoje buty, starając się uspokoić serce, które biło jak oszalałe. Denerwowała się bez powodu, szukała czegoś w czym mogłaby zawinić. Jeszcze raz przed oczami stawały jej wszystkie rzeczy, które robiła. Nie musiała czuć się winna, a jednak czuła. Zaczerpnęła powietrza. Przecież nie znała tego mężczyzny, nigdy wcześniej go nie widziała i miała wielką nadzieję, że więcej go nie zobaczy. W ogóle nie powinna iść do tej wioski! Powinna zostać w zamku, powinna zachować się jak tchórz, a wtedy to wszystko nie miałoby miejsca.
   - Lily? - Pokręciła głową, jakby chcąc odgonić wszelkie myśli.
   Spojrzała na dyrektora ponownie. Siedział w tej samej pozycji i wciąż się w nią wpatrywał. W gabinecie zaległa niesamowita, niczym nie zmącona cisza. Nie była przyjemna. Drażniła uszy, pchała ludzi na skraj szaleństwa, jednak nikt nie miał odwagi się odezwać. Nikt nie chciał powiedzieć pierwszego słowa, które mogło zaważyć na dalszej konwersacji. Wszyscy wpatrywali się w jakieś odległe punkty, tylko ona tkwiła w miejscu i uparcie patrzyła w oczy starca, który siedział tuż przed nią. Nie chciała opuścić wzroku. Czuła, że gdy to zrobi – przegra. Podjęła grę, w której stawką było wszystko. Jej uczucia, jej obawy, jej myśli. Gdyby teraz się poddała, oznaczałoby to, że miała rację. Że jest słaba. Zagryzła wargę, nie opuszczając wzroku. Nie mogła być tą pierwszą.
   - Czy jest cokolwiek, co chciałabyś dodać, do wyjaśnień pani przyjaciół?
   - Nie. - Powiedziała to stanowczo, nie miała zamiaru nic dodawać, tym bardziej, że nie dokładnie słuchała tego, co mówili wcześniej.
   - W takim razie mam jeszcze jedno pytanie, ten mężczyzna, czy widziałaś go kiedykolwiek? W gazecie, na ogłoszeniu, gdziekolwiek?
   - Nie, zobaczyła go dziś po raz pierwszy. Nigdy wcześniej go nie widziałam.
   - Dziękuję – dyrektor wstał. - Cieszę się, że wam się udało. A teraz uciekajcie na kolacje.
   Lily wstała i ruszyła do drzwi. Nie panowała nad swoim ciałem, szła tak jakby była robotem. Zeszła po schodach, skręciła, szła prosto, skręciła. Zacisnęła pięści. Musiała się otrząsnąć. Takie zachowanie mogło wpędzić ją w chorobę, a przecież nie chciała wylądować w Mungu. Ostatnimi czasy często zachowywała się dziwnie, często przestawała kontaktować z rzeczywistością, chodziła zamyślona. Nie reagowała, gdy ktoś do niej mówił. Tak, zachowywała się co najmniej dziwnie.
   - Lily?
   - Tak, Gabrielle?
   - Jak się czujesz? Słuchaj... Wiem, że możesz być nieco przewrażliwiona, ale nie mamy pewności, że ten mężczyzna cię widział. No wiesz, może ci się tylko...
   - Nie zdawało mi się, widział mnie. Nie chcę o tym rozmawiać. Było minęło.
   - I takie podejście mi się podoba – Syriusz zaczął jeść szarlotkę. - No wiesz, co ma być to będzie, racja? Zresztą, gdyby chciał nam coś zrobić, to by to zrobił, a on się teleportował Merlin wie gdzie.
   Lily uśmiechnęła się lekko. Miał racje. Gdyby chciał ich zaatakować, po prostu by to zrobił. Odetchnęła. Zerknęła na Syriusza, który teraz grzebał widelcem w swoim talerzu. Zmarszczyła brwi. Była prawie pewna, że wie, co mu chodzi po głowie. Wszystko sprowadzało się do jednego. Do młodszego brata Syriusza, Regulusa Blacka. Mogła tylko podejrzewać, co chłopak teraz czuje. Owszem, nie mieli zbyt dobrych kontaktów, w sumie, to nie mieli w ogóle kontaktów. Mijali się na korytarzach bez słowa, rzucali w swoją stronę ironiczne spojrzenia, czasami Łapa rzucił nawet w stronę swojego brata jakąś kąśliwą uwagę. Mimo to byli braćmi. Coś ich łączyło. Może żaden nie chciał się do tego przyznać, ale zależało im na sobie nawzajem. Jednak byli z innych domów, a już samo to postawiło między nimi jakiś niewidoczny mur, który z każdym dniem się powiększał, a oni zdawali się do tego przywyknąć. W końcu starszy Black przestał spędzać czas w domu, zaczął mieszkać u Jamesa i to właśnie okularnik stał się jego bratem.
Lily powoli zaczęła jeść ciasto, które wcześniej nałożyła sobie na talerz. Każde z nich tak wiele już straciło. Wojna tak naprawdę się jeszcze nie zaczęła, a ludzie już odnosili starty. Każdego dnia gazety informowały o nowych zaginięciach, morderstwach, porwaniach. Każdego dnia, ktoś dowiadywał się, że już więcej nie zobaczy swojego bliskiego. A ona? Co ona miała?
   Okłamywali ją. Tak wiele razy ją okłamali! Przez prawie siedemnaście lat jej życia, nie wspomnieli o tym, że nie jest ich biologiczną córką. Sami sprawili, że zaczęła się od nich oddalać. Rodzice nie powinni oszukiwać swoich dzieci. Nie powinni ich okłamywać. Może ich kłamstwo by jeszcze zniosła, ale wzroku Petunii, nie potrafiła znieść. Patrzyła na nią z pogardą, z wyższością. Jakby była lepsza. A gdy dowiedziała się prawdy... Zaczęła traktować ją jak powietrze. Ona, jej własna siostra, przed którą nigdy nie miała tajemnic, z którą zawsze mogła o wszystkim porozmawiać, zaczęła udawać, że nie istnieje. To bolało.
   - Halo! Ziemia do Lily! - Ocknęła się i spojrzała na blondynkę. - No nareszcie! Nad czym tak gorączkowo rozmyślałaś? Dobra, nieważne. Chodź, idziemy. Trzeba wyciszyć wieżę Gryffindoru. Syriusz wspominał coś o imprezie.
   - Imprezie? - Lily uniosła brwi i uśmiechnęła się chytrze. - Pamiętasz co wydarzyło się na ostatniej? Tym razem nie zapomnę o aparacie.
   - Tym razem nic takiego się nie wydarzy – ucięła niebieskooka. - Może szanowny pan Black o tym marzy, ale nie tym razem.
   - Daj spokój, serio w to wierzysz? Trochę alkoholu i będziesz jego.
   - Słucham?! Za kogo ty mnie masz?!
   - Za bardzo atrakcyjną dziewczynę, która podoba się Syriuszowi i której on się również podoba, czy jakoś tak.
   - Dobry żart, serio. Długo nad nim myślałaś? - Lily wywróciła oczami. - Ja nie wiem... Co wy wszyscy macie z tym swataniem. On mi się nie podoba.
   - Jasne, jasne. Wmawiaj sobie. Karmelki.
   Gruba Dama patrzyła na nie z uśmiechem, po czym otworzyła wejście do pokoju. Lily od razu zajęła miejsce na kanapie, obok kominka i ze stołu porwała jakąś książkę. Po chwili była jednak zmuszona oddać ją jakiemuś pierwszoklasiście. Założyła ręce na piersi. Spojrzała ponuro na przyjaciółkę.
   - Wcale nie podoba mi się pomysł Syriusza.
   - Nie bądź taka naburmuszona, no! Przecież będzie fajnie, może ty i James...
   - GABRIELLE! Kompletnie zbzikowałaś?
   - No przecież miałaś iść z nim na randkę.
   - To nie miała być randka, tylko spotkanie... dwójki kolegów. Poza tym do niczego nie doszło, pamiętasz? Między mną, a nim nic nie ma. NIC. To pajac.
   - Jasne, wmawiaj sobie – blondynka pokazała jej język i czmychnęła do dormitorium.

○○○

   Impreza nie doszła do skutku. A raczej doszła, ale została brutalnie przerwana przez opiekunkę Gryfonów, która nagle wparowała do pokoju wspólnego i ukarała Gryffindor utratą dwudziestu punkt za zakłócanie ciszy nocnej, a Huncwotów tygodniowym szlabanem, za zorganizowanie zabawy bez jej wiedzy. Tak więc Lily wraz z Gabrielle i Dorcas siedziały w swoim dormitorium i zastanawiały się co robić ponieważ, mimo późnej godziny, żadnej z nich nie chciało się spać. Rudowłosa wgramoliła się na łóżko blondynki i usiadła za nią, zaczynając bawić się jej włosami. W końcu zdecydowała, że zrobi jej warkocza i ignorując protesty przyjaciółki, wzięła się do pracy.
   - Czyli jeśli pokonacie teraz Puchonów, to tak naprawdę puchar macie w ręce? - Lily spojrzała na obie dziewczyny.
   - Niedokładnie. Czekają nas w sumie jeszcze trzy mecze, a poza tym musimy pilnować wyników innych. Jeśli wygramy z Puchonami, a potem oni wygrają z Krukonami, a my pokonamy następnie Krukonów, to na naszej drodze będą stali tylko i wyłącznie Ślizgoni. Ale Puchoni musieliby wygrać z Krukonami przewagą stu pięćdziesięciu punktów, co z ich obecnym składem... Powiem tak: wszystko zależy od tego, czy wygramy. Na końcu i tak będziemy musieli zmierzyć się z tym obślizgłymi gadami – wywróciła oczami. - Ostatnio są w kiepskiej formie, więc będzie łatwo. Poza tym mamy Jamesa no i Gabrielle. Ich się nie da zastąpić!
   - Hej! Zawstydzasz mnie! - Blondynka teatralnie spuściła głowę. - Chodzi o to, że wszystko zależy od Puchonów, rozumiesz, prawda?
   Rudowłosa skinęła głową i po chwili usiadła obok Dorcas na podłodze.
   - W tym roku na pewno wam się uda. Jesteście świetni.
   - Dobra, Lily, co się dzieje? - Dorcas uniosła brwi. - Rozmawiasz z nami o QUIDDITCHU. Ty, osoba, która chyba najbardziej nie lubi tej gry!
   - Tu nie chodzi o to, że jej nie lubię, po prostu nie potrafię zrozumieć. Ale masz rację. Ja się w tym wszystkim trochę gubię.
   - Co masz na myśli?
   - No wiesz, dowiedziałam się, że jestem adoptowana, rodzice mnie okłamywali. Nie chcę wracać tam na święta, dlatego postanowiłam spędzić je w zamku. Poza tym trochę poplątałam się w moich uczuciach. Głównie chodzi o...
   - Jamesa? - wpadła jej w słowo Gabrielle. - A nie mówiłam ci, że go kochasz?! Ale ty nigdy nie chcesz mnie słuchać! A chyba pora zacząć. Zobaczysz, jeszcze będę ci pomagać wybierać suknię ślubną!
   - Jasne, zacznij już planować wesele, a najlepiej by było, gdybyś wymyślała już imiona dla naszych dzieci.
   - Ty wiesz, że to wcale nie jest taki głupi pomysł?
   - Dasz mi dokończyć, czy nie? No więc chodzi o to, że zaczęłam JAMESA traktować inaczej. Tak jakby dostrzegać jego inną stronę? Sama już nie wiem. Zaczął mnie interesować. Chciałabym odkryć jego sekrety, poznać jego marzenia... Merlinie, wariuję. A najgorsze jest to, że każdego dnia zastanawiam się, czy nie oceniałam go zbyt surowo.
   Umilkła i założyła ręce na piersi. Wcale nie miała zamiaru przyznawać się do tego, że się zakochała. Do samej siebie nie dopuszczała tej myśli, nie chciała o tym słyszeć, a co dopiero wypowiedzieć to na głos! Pogrążyłaby się ostatecznie, a Gabrielle nie dałaby mu spokoju. To byłby jej ostateczny koniec. Ona i James Potter! Przecież byli, jak ogień i woda. Wcale do siebie nie pasowali. On – psotnik, Huncwot. Ona – pani prefekt. Czy to się nie wykluczało?
   Miłość to jednak niesamowicie skomplikowana sprawa. 



◄►

Ten rozdział jest taki nijaki. Może to tylko moje wrażenie, ale  w nim się nic nie klei! No normalnie nic! Nawet nie wiem dlaczego go napisałam. Po prostu, ot tak, bo mi się zachciało. 
Przepraszam wszystkich, których nie powiadomiłam o dodaniu ostatniego rozdziału!
I zapraszam na mojego nowego bloga: Sekret przeznaczenia (tematyka nie Potterowska!)

2 komentarze:

  1. A więc mam odpowiedź na temat, czy tamto drugie opowiadanie jest autorskie, hehe ;d
    Ale teraz jesteśmy tutaj!
    No, ja całkowicie rozumiem Lily. Gdybym dowiedziała się, że jestem adoptowana, to też bym się tak zagubiła. Kto wie, co jeszcze bym zrobiła. Nie wiem, czy byłabym w stanie wybaczyć im, że mnie przez cały ten czas okłamywali. To jest straszne. Ale w końcu pewnie i tak bym się przemogła i z nimi porozmawiała, wybaczyła. Najgorsze to, że i tak zawsze bym pamiętała.
    A Petunia? Nienawidzę jej, od zawsze. Jest głupią, zazdrosną dziewuchą. Nie rozumie, że tak naprawdę Lily się nie prosiła o to, co dostała. A gdyby to Petunia miała ten dar, a nie Lily? Wtedy pewnie czułaby się lepsza, bo to ona jest "większa" aniżeli Lily. Po prostu jest to durne, zazdrosne, narcystyczne dziewczę, które naprawdę nie dba o innych, tylko o siebie ;x
    Co do Gabrielle i Syriusza, to chyba każdy wie, że oni będą razem ;d To po prostu jest im zapisane w gwiazdach i tyle. A jeśli nie, to Syriusz będzie samotny ;d
    I cieszę się, że u Ciebie także jest tak, że Blackowie jednak się kochają i zależy im na sobie, mimo iż nie potrafią sobie tego powiedzieć. No, ale to niestety jest niemożliwe. Żaden z nich się nie ugnie, przecież są zbyt silni, hardzi ;x

    OdpowiedzUsuń
  2. No więc jestem i już komentuję;)
    Ja tam nie wiem, czemu rozdział uważasz za nijaki. Mnie się podobał. Wcale sie nie dziwię, że Lily ma nieco namieszane w głowie. Wiadomość o adopcji, stres związany z misją oraz zakochanie... To może skołować człowieka. Bardzo ładnie oddałaś mętlik w jej głowie. I Dumbledore... Tego gościa nigdy nie mogłam rozgryźć, ale to chyba właśnie jest w nim takie interesujące.
    Co do rodziców, to chyba straszna wiadomość. Najbardziej irytujące jest jednak zachowanie Petunii. Może gdyby jakoś wsparła Lily, jakoś łatwiej byłoby jej się ze wszystkim pogodzić. Tymczasem wolała się od niej całkowicie odwrócić. Ech...
    No i w końcu miłość. Zdanie podsumowujące rozdział bardzo ładnie ją oddaje;) Lily i Gabrielle wciąż nie mogą zrozumieć, że zakochały się w facetach, którzy są tak niepasujący do ich wyobrażeń;)
    I co Ty piszesz? To ostatni rozdział?? No weź... Mam nadzieję, że jednak nie;)
    A i mam jeszcze pytanie. Jak Ci się udało ustawić tak ładnie linki w menu?? Pozdrawiam [taniec-ze-smiercia]

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy