piątek, 11 stycznia 2013

Rozdział 10

Czy to miłość?”

  Otworzyła oczy i przeciągnęła się. Odrzuciła kołdrę na bok i ziewnęła. Chcąc nie chcąc, zaczęła powoli podnosić się z łóżka, uważając, by nie obudzić swoich przyjaciółek. Doskonale wiedziała, w jaki nastrój może wpaść Gabrielle, gdy ktoś postawi ją na nogi tak wcześnie. Kręcąc głową i uśmiechając się lekko, weszła do łazienki. Przeczesała włosy i związała je w luźny warkocz. Uśmiechnęła się do swojego odbicia i przemyła twarz zimną wodą, która rozbudziła ją do końca. Zwinnym ruchem ręki pomalowała rzęsy i narzuciła na siebie szatę. Podniosła torbę, która leżała na podłodze i na palcach wyszła z dormitorium. W Pokoju Wspólnym, jak zwykle o tej porze, panowała cisza. Usiadła w fotelu przed kominkiem.
  Coś się z nią działo. Zauważyła to już dawno. Po tym nieprzyjemnym incydencie w dormitorium. Wtedy po raz pierwszy James ją przytulił, a ona wcale się nie wyrywała. Oddała uścisk i czuła, że w jego ramionach jest bezpieczna. Wiedziała, że jest. Nigdy nie dałby jej skrzywdzić. W tamtej chwili zaufała mu bezgranicznie. I to właśnie od tamtej pory, chłopak zamieszkał w jej myślach. I ten jego nieziemski zapach... Wcześniej go nie wyczuwała, a od tamtego wieczoru, za każdym razem, gdy okularnik obok niej przeszedł, ona czuła ten subtelny zapach mięty i go polubiła. Ten zapach był, jak narkotyk. Westchnęła cicho. Nie mógł umknąć jej również fakt, że za każdym razem, gdy znajdował się obok niej, a ich ciała przez przypadek się zetknęły – odskakiwała, jak oparzona. Nie dlatego, że nie chciała tego dotyku. Robiła to dlatego, że się go bała. Za każdym razem, gdy coś takiego się działo, czuła na ciele dziwne mrowienie, miała gęsią skórkę. Przy nim czuła się taka... niewłaściwa. Zawstydzona. No i była jeszcze jedna rzecz. Za każdym razem, gdy na niego patrzyła, czuła dziwne mrowienie w brzuchu. W sumie działo się to nawet, gdy go nie widziała, ale był w tym samym pomieszczeniu. Taki jakby sygnał, że on jest gdzieś w pobliżu. Gabrielle powiedziałaby pewnie, że to miłość.
  Prychnęła. Nie mogła się zakochać. Nie w nim. Tyle lat go zbywała, w sumie nie uważała go nawet za kolegę, a za osobę bardzo irytującą. Unikała go, jak ognia. Nie chciała mieć z nim nic wspólnego, w pewnym momencie jego ciągłe wyznawanie miłości zaczęło ją bawić. Wtedy po raz pierwszy usłyszała, że bawi się jego uczuciami. Usłyszała to od swojej przyjaciółki, która tymi kilkoma słowami sprowadziła ją na ziemię. Unikała go, jak tylko mogła, a gdy już nie miała innego wyboru i siedzieli obok siebie – starała się nie odzywać, by nie walnąć czegoś głupiego. Gdzieś w niej zalęgło się ziarenko nienawiści do tego chłopaka. I rok się skończył, a ona w końcu mogła odetchnąć. Ale po dwóch miesiącach znów tu wróciła i cieszyła się jak małe dziecko. Nawet James, który wciąż czegoś od niej chciał, nie mógł zepsuć tego nastroju. I nastąpił przełom.
   Ona, odpowiedzialna, szanująca reguły, pani prefekt, zaczęła lubić Huncwotów i ich nadzwyczajne poczucie humoru. Zaczęła akceptować ich wybryki, normalnie z nimi rozmawiać. Nawet zaprzyjaźniła się bardziej z Syriuszem Blackiem, który przecież zawsze działał jej na nerwy. Już nie byli dla niej bandą niewyżytych psychicznie dzieci, a stali się przyjaciółmi, którym ufała. I znów pojawił się James, w którym zaczęła dostrzegać kogoś więcej. I wcale jej się to nie podobało!
  Wzdrygnęła się, gdy usłyszała trzask drzwi. Odwróciła się i z ulgą stwierdziła, że to Gabrielle wychodzi z dormitorium. Dziewczyna miała nieład na głowie, ale zdawała się tym nie przejmować. Szła w kierunku Lily z szerokim uśmiechem na twarzy.
 - Nigdy nie byłaś porannym ptaszkiem, coś się zmieniło? - rudowłosa uniosła brwi.
 - Nie, skądże! - blondynka otworzyła szeroko oczy. - Wstawanie tak wcześnie to głupota, ale po prostu nie mogłam już zasnąć, a zobaczyłam, że i ciebie nie ma łóżku, więc postanowiłam wstać. Lily, słuchaj, ja widzę, że z tobą coś się dzieje, powiesz mi co?
 - Ze mną? A co ma się niby ze mną dziać? - dziewczyna zaśmiała się. - Porozmawiaj lepiej z Syriuszem, od kilku dni pożera cię wzrokiem! Czy między wami coś jest?
 - Oczywiście, że nie! Ten kundel coś sobie ubzdurał, że mu się podobam. Szczerze mówiąc, jest przystojny, wysportowany i nieziemsko całuje... ale... nie! Nie, nie! Z tego by nic nie było. Takie osoby, jak my, nie mogą być razem.
  - Pasujecie do siebie idealnie, ale to tylko moje zdanie, szkoda...
 - Skoro już mowa o zdaniach, to może być się umówiła z Jamesem? No wiesz, przeciwieństwa się przyciągają – dziewczyna uniosła kilkakrotnie brwi.
 - Prędzej bym się z Lestrange zaprzyjaźniła, niż poszła na randkę z Jamesem – Lily zarumieniła się.
  - No, uważaj! Nie rzucaj słów na wiatr, bo ja mam bardzo dobrą pamięć.
  Zielonooka pokręciła głową z niedowierzaniem i ruszyła ku wyjściu, gdy z dormitorium Huncwotów zaczęły dochodzić poranne odgłosy. Zagryzła wargę walcząc z myślami. To jasne, że gdy opowie o wszystkim tej blondynie, to nic dobrego z tego nie wyniknie. Dziewczyna od razu uzna, że są to objawy zakochania i zacznie ich swatać za wszelką cenę. Taka już natura Gabrielle. A gdyby jej to wyszło... Nie, Lily wolała nie myśleć, co by wtedy było. Już i tak dość miała na głowie. Jeszcze ta sprawa z Severusem... Całe szczęście, że nie musiała go przepraszać za to całe zajście, bo wcale tego nie żałowała. Nie mogła pogodzić się tylko z myślą, że to on jest głównym podejrzanym. On, który podawał się za jej przyjaciela. Fałszywego przyjaciela.
  Weszła do Wielkiej Sali i wszystkie oczy zwróciły się w jej stronę. Nie spuszczając głowy doszła do stołu Gryfonów. No tak, wszyscy wiedzieli, że to przez nią jeden ze Ślizgonów leży w Skrzydle. I choć od tego wydarzenia minęły już trzy dni, wszyscy pamiętali. Nienawidziła być w centrum uwagi. Nakładała właśnie na talerz jajecznicę, gdy do pomieszczenia wpadli roześmiani Huncwoci, a tuż za nimi Gabrielle, która teraz miała nietęgą minę i z nienawiścią patrzyła na Syriusza. Chłopak puścił do niej oczko i usiadł na wolnym miejscu obok Lily.
  - Harrison, nie wiedziałaś, że złość piękności szkodzi? - powiedział na tyle głośno, by wszyscy go usłyszeli.
  - W takim razie ty nie masz się czym martwić! Możesz złościć się do woli, to i tak ci nie zaszkodzi, Black.
  - Zrobiłaś się ostatnio bardzo pyskata. Trzeba się utemperować.
  - Temperować to ty sobie możesz ołówek, a nie mnie, matole!
  - Też cię kocham złotko, ostatnia noc... - pokręcił głową.
  Gabrielle zamarła w pół kroku. Wypuściła powietrze ze świstem i wyrwała jakiemuś uczniowi talerz z jajecznicą. Chłopak spojrzał na nią ze złością, ale zignorowała go. Ze zmrużonymi oczami ruszyła w stronę Blacka. Zatrzymała się przed nim i wywaliła mu posiłek na głowę.
  - Nie było żadnej nocy, Black. To, że wyobrażasz sobie sceny erotyczne z moim udziałem, to już twój problem. Może powinieneś z tym iść do pani Pomfrey? Na pewno coś na to znajdzie.
  - No, nie udawaj już! Wiem, że ci się podobało.
  - No dobra, podobało mi się, a już w szczególności to, jak zamiast do mojego łóżka położyłeś się obok Jamesa i zacząłeś go przytulać. To było urocze. Kiedyś ślub? Kupię ci przepiękną suknię, Syriuszku, będzie ci w niej do twarzy. Lubisz może różowy?
  - Mnie do tego nie mieszaj, Harrison – James zrobił groźną minę.
  - Nie lubię różowego, dlatego do ślubu pójdziesz w czymś niebieskim, kochanie.
 - Ślubu? Człowieku, prędzej bym sprzed ołtarza uciekła i powiedziała, że jestem lesbijką, niż wyszła za ciebie!
  - Słuchaj, ja dawno podejrzewałem, że masz coś do tej ciemnej Puchonki, ale, kotku, to da się leczyć. Pomogę ci.
  - Ty idioto! To nie ja się ślinę na widok Mulcibera!
  - Nie? A już miałem wrażenie, że coś do niego masz.
  - Wiesz co? - Gabrielle uśmiechnęła się ironicznie. - Tak sobie myślę, że inteligencję to ty masz chyba po swoim bracie.
  - No widzisz, ja przynajmniej ją mam, a ty? Mózg wielkości orzeszka.
  - Skończ już. Clarisse na ciebie czeka przed wejściem do zamku. Słyszałam, że miałeś ją zabrać na obiad. Szkoda, że jej wcześniej nie ostrzegłam, wzięłaby sobie jakąś książkę do czytania, bo pewnie zanudzisz ją na śmierć. Jej strata, mogła się z kimś takim nie umawiać.
  - Ja przynajmniej mam jakieś życie towarzyskie, a ta Ślizgonka jest niczego sobie.
  - Ty masz życie towarzyskie?! A myślałam, że cały swój czas poświęcasz na marnowanie mojego!
  Lily odwróciła od nich wzrok, uśmiechając się lekko. Czyż ich kłótnie nie były słodkie? Zachowywali się, jak stare, dobre małżeństwo. Nic dodać nic ująć. Kłócili się, a mimo to kochali, choć żadne z nich nie chciało się do tego otwarcie przyznać, taka była prawda. Każdy to widział. I Lily była pewna, że gdy przyjdzie im stanąć na rozstaju dróg, to i Syriusz i Gabrielle wybiorą tą samą ścieżkę. Każde z nich poszłoby za tą drugą osobą w ogień. A przecież właśnie na tym polegała miłość, prawda?
   Gdy kogoś kochasz, nie liczą się jego wady, bo dominują je zalety, które ty w tej osobie dostrzegasz. Zapominasz o wszystkich latach, które nie były idealne, przestajesz żyć przeszłością. Liczy się to, co jest tu i teraz. Śmiejesz się z jego żartów nawet wtedy, gdy nie są śmieszne. Każdy jego uśmiech jest dla ciebie, jak wschód słońca. Mogłabyś patrzeć na niego zawsze, mógłby się nigdy nie zmieniać. Podświadomie wyobrażasz sobie wizję waszego ślubu, to jak jako starcy spacerujecie po parku w otoczeniu wnuków. A gdy przychodzi dokonać wyboru, dokonujesz takiego samego, jak on. Byleby być, jak najbliżej. Gdy widzisz, że coś mu się dzieje, to samo dzieje się tobie. Po cichu cierpisz razem z nim. I gdy on skacze w ogień, ty jak cień idziesz za nim. Budzisz się z jego imieniem na ustach i już wiesz, że ten dzień będzie wyjątkowy. Przed oczami wciąż masz jego oczy, które patrzą na ciebie z taką miłością, a gdy się do ciebie zbliża, czujesz przyjemne ciepło gdzieś wokół serca. Nie musi ci kupować kwiatów, prezentów. Wystarczy tylko to, że jest i będzie. Na zawsze. To jest właśnie miłość.
  Spojrzała na Jamesa, który siedział z opuszczoną głową. Czy to możliwe, że właśnie to do niego czuła? Czy to możliwe, by obdarzyła takim uczuciem właśnie jego? Przecież już kiedyś obiecała sobie, że się w nim nie zakocha. Kiedyś... właśnie. To co było kiedyś, nie miało teraz znaczenia. Ważne było to co tu i teraz, i jaką drogę obierze jej serce. Bała się tej decyzji, która pewnego dnia będzie musiała nadejść. Czy to możliwe, że oni są sobie przeznaczeni, tak jak powtarzało to wiele osób?
  - Lily? - złapała się za serce i spojrzała na chłopaka lekko nieprzytomnym wzrokiem. - Dobrze się czujesz?
  - Tak, tylko... zamyśliłam się – mruknęła.
 - Słuchaj, ja... - wciągnął głęboko powietrze. - Chciałem się zapytać, czy nie wybrałabyś się ze mną w tą sobotę do Hogsmeade? No wiesz, nie ma meczu, żadnych sprawdzianów w przyszłym tygodniu więc pomyślałem, że...
  - Z przyjemnością – wypaliła, zanim zdążyła ugryźć się w język.
  Oczy chłopaka wyraźnie pojaśniały, a na twarzy pojawił się lekki uśmiech.
  - Naprawdę?
  - Tak, będzie mi bardzo miło, ale teraz muszę iść. To... do zobaczenia!
  Wstała szybko i ruszyła w stronę wyjścia, przeklinając w myślach. Z tego nie wyjdzie nic dobrego. Z takich sytuacji nigdy nie wychodziło nic dobrego, a gdy miało się Jamesa za partnera... pokręciła głową. Przecież miała go unikać! Ale nie mogła. Nie mogła żyć z myślą, że przeszłaby obok niego bez słowa.
~*~
  Kobieta odstawiła pusty kubek po herbacie do zlewu i oparła się o szafkę. Westchnęła ciężko. Ostatnio miała coraz więcej pracy, w domu prawie się nie pojawia, a jak już, to tylko na parę minut, żeby się przebrać. Czarny Pan wciąż czegoś chciał, a przecież nie mogła mu odmówić. Całe szczęście, że ta cała Bella okazała się na tyle odpowiedzialna, żeby dostawać własne zadania. Gdyby miała znieść jej towarzystwo jeszcze dzień dłużej, to chyba by ze sobą skończyła. Ta dziewczyna była nie do zniesienia! Ile razy w ciągu dziesięciu minut można powtarzać, że nie przyszli torturować ludzi? Mary wywróciła oczami. Młoda Lestrange była nieogarnięta. Nie mogła pojąć tego, jak bardzo ktoś nienawidził mugoli.
  Skrzywiła się mimowolnie. Sama taka powinna być, ale nie potrafiła. Wciąż pamiętała czasy, gdy zakochała się w niemagicznym człowieku, urodziła mu dziecko, które potem musiała oddać. Służba Czarnemu Panu wymagała poświęceń. Gdyby się o niej dowiedział... dziewczyna zapewne już by nie żyła. A tak, ucierpiał tylko jej mąż, a ona sama odeszła od Zakonu. Podjęła szybką decyzję i przez pewien czas w życiu jej nie żałowała. A teraz... teraz już sama nie wiedziała. Nie mogła się od tak wycofać. Zginęłaby zanim zdążyłaby powiedzieć chociaż jedno słowo. Zakon nie mógłby chronić jej cały czas. Prędzej czy później musiałaby się ujawnić. A tak... Cóż, starała się nie zabijać bez potrzeby. W jej wnętrzu nadal siedziała nauka o tym, że wszyscy są równi, choć przed swoim panem przybierała maskę obojętności. Gardziła mugolami, szlamami i zdrajcami krwi, bo tego od niej wymagano. Tylko i wyłącznie dlatego.
  Szybko otarła łzę, która spływała po jej policzku i spojrzała na mężczyznę, który stanął w progu.
  Nathan był przystojny. Wysoki, dobrze zbudowany, brunet o ciemnych, jak noc, oczach. Założył ręce na piersi i przypatrywał jej się przez dłuższą chwilę. Zdjął płaszcz i powiesił go na wieszaku. Wzrok kobiety przejechał po jego ciele. Umięśniony tors, podkreślała czarna koszulka z krótkim rękawem. Spojrzała na jego lewe przedramię, na którym widniał Mroczny Znak. Skrzywiła się lekko. Mężczyzna nie zareagował. Doskonale wiedział, że Mary nienawidzi się za to, że na zarówno jego, jak i jej przedramieniu widnieje Znak. Sam nigdy nie chciał wstąpić w szeregi śmierciożerców, ale nie miał wyboru. Przyzwyczaił się. Z jednej strony wyszło mu to na dobre, poznał ją. Zakochał się od pierwszego wejrzenia i wiedział, że ona czuje to samo. Objął ją w pasie.
  - Gdzie byłeś? - wyszeptała.
  - W Londynie, miałem... zadanie – odparł smutno. - Dobrze się czujesz?
  Pokręciła głową.
  - Mam dość. Chciałabym móc to zakończyć. Ale jestem tchórzem, nie zaprzeczaj! Jestem zbyt wielkim tchórzem, by odejść. Przecież mogłabym wrócić do Zakonu, pomogliby mi. Jestem tego pewna.
  - Nie jesteś tchórzem, Mary. Jesteś rozsądna. Nikt przy zdrowych zmysłach nie odchodzi tak sobie, od Czarnego Pana. Nikt. - Uniósł jej podbródek tak, że patrzyła w jego oczy. - Ale kiedy podejmiesz decyzję, to wiedz... że jestem z tobą. Odejdziemy razem, nie osobno, rozumiesz? Nie zostawię cię.
  - Ja ciebie też nie. Kocham cię.
 - Wiem, Mary, wiem. Przejdziemy przez to, zgoda? Razem. Poradzimy sobie ze wszystkim.
  - Mam nadzieję. To mnie męczy. Służba Czarnemu Panu... to jednak przekracza moje siły. Przez wiele lat ukrywałam się za maską, ale teraz... ja nie potrafię ich zabić, Nathan. To moi przyjaciele, nawet jeśli ja nie jestem już ich przyjaciółką. Nie będę w stanie tego zrobić, a wiesz, że gdy tego nie zrobię, on zabije i mnie i ich. Czy to znaczy, że nie mam wyboru?
  - Zawsze jest jakiś wybór, Mary. Zawsze. I ja go znalazłem. Wszystko będzie dobrze. Już niedługo. Wytrzymaj tylko kilka dni. Kilka dni...



◄►

No, po przeczytaniu moich poprzednich rozdziałów uznałam, że trochę za dużo w nich było dialogów. Dlatego w tym rozdziale starałam się dać jak najwięcej opisów i myślę, że jako tako mi to wyszło. 
Nie rozpisuję się, bo czeka na mnie kolejny odcinek Zagubionych do obejrzenia. 

5 komentarzy:

  1. Mam jakieś deja vu, czy wróciłaś do starego szablonu? :>
    Opisy wyszły bardzo dobrze. Co prawda mówi to osoba, która mistrzem opisów nie jest, ale moim skromnym zdaniem wybrnęłaś z tego pozytywnie. Dialogi też są dobrze wyważone - nie ma niepotrzebnego patosu i wszystko jest naturalne, rzeczywiste. Brawo :)
    Najbardziej podobał mi się fragment, w którym opisujesz rozterki Lily względem Jamesa. Czyżby ich uczucie rozkwitało? Powoli, spokojnie, ale mam wrażenie, że lody z dnia na dzień coraz bardziej topnieją, zresztą sama Lily to przyznała. Skoro nie wyrywa się już z jego uścisku, musi to znaczyć, że jest jej w nim coraz lepiej... :)
    Pozdrawiam serdecznie! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja się cieszę, że tu notki dodawane są szybciej niż w tym blogu o Danee. Opisy genialne, dialogi też. Myślę nawet, że ten blog jest ociupinkę lepszy :) pisz szybko :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Oglądasz zagubionych? Wooow! Uwielbiam to ^^ Aczkolwiek części dalej niż 1 2 i 3 to już tak do mnie nie przemawiają, hehhe ^^
    Ale idźmy do rozdziału. Piszesz,że starałaś się postawić na opisy? Kurcze, w drugiej części było dużo dialogu, przez co zatraciłam tamto przeczucie, że rzeczywiście jest mega dużo opisów. Aczkolwiek nie zaprzeczam, że w pierwszej części zdecydowanie przewyższają, z czego się niesamowicie cieszę, bo w końcu uwielbiam opisy ^^
    Kiedy czytałam rozmowę Syriusza i Gabrielle, to miałam uśmiech na ustach. No, tak.. takie przekomarzanki zawsze mówią same za siebie. Oj, tak... Od razu idzie poznać, że ktoś się w kimś kocha, heheh ;d
    A co do "obaw" Lily, to myślę, że dziewczyna w głębi serca wie, że musi być z Potterem i z nim będzie, choćby nie wiadomo co miało się stać. Po prostu jest jeszcze przestraszona tym, co się dzieje między nią a nim. Każdy by się bał. W końcu szczerze go nienawidziła w poprzednich latach :))
    I nie powiem, zaciekawił mnie ostatni fragment. Zaczęłam zastanawiać się kim są te postacie i kogo właściwie mają zabić? Gdyby nie fakt, że kobieta powiedziała, iż przyjaciół, to mogłabym przypuszczać, że chodzi o Potterów, ale przecież oni nie mają nikogo, prócz tych z Hogwartu ^^

    OdpowiedzUsuń
  4. No więc nareszcie udało mi się wszystko nadrobić;) Bardzo miło spędziłam czas z Twoim opowiadaniem, a ten rozdział wyszedł Ci świetnie. Tak się wciągnęłam, że minął mi aż za szybko. I znowu śliczne opisy, dlatego cieszę sie, że jest ich tu więcej. Lily najwidoczniej jest już po uszy zakochana i tylko na przekór próbuje przekonać się, że to nie miłość. Ale zgodziła się wyjść z Jamesem ;) Piękne słowa o miłości w ogóle, chyba perełka tego rozdziału. Takie romantyczne spojrzenie na miłość bardzo do mnie pasuje, może przez to jestem taka zachwycona. Kłótnia Syriusza i Gabrielle bezbłędna, taki zabawny fragment, trochę zmieniający nastrój. No i powróciłaś do matki Lily. Trochę mi jej brakowało, dlatego sie cieszę;) Bardzo jestem ciekawa, jaką drogę wybierze i czy jeszcze spotka sie z Lily... No nic, zobaczymy. W każdy razie rozdział naprawdę mi się podobał i liczę na więcej. Pozdrawiam [taniec-ze-smiercia]

    OdpowiedzUsuń
  5. Ostre promienie słońca zakuły Cię w oczy, gdy zrobiłeś kilka niepewnych kroków naprzód. Zostałeś wyprowadzony przed budynek więzienia przez strażniczkę więzienną, Niewidzialną, z nieznanych sobie przyczyn. Pracownik Gaola spogląda na Ciebie bez wyrazu.


    - Możesz wracać do domu – mówi, po czym odwraca się w stronę drzwi. – Ach tak, jeszcze coś. – Przypomina sobie. – Twój numer to [066], pamiętaj. – Po czym znika we wnętrzu ogromnego budynku.



    [fair-gaol.blogspot.com]



    (Otrzymałeś/aś odmowę. Możesz się z nią zapoznać na stronie ocenialni)

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy