„Czy
to miłość?”
Otworzyła oczy
i przeciągnęła się. Odrzuciła kołdrę na bok i ziewnęła.
Chcąc nie chcąc, zaczęła powoli podnosić się z łóżka,
uważając, by nie obudzić swoich przyjaciółek. Doskonale
wiedziała, w jaki nastrój może wpaść Gabrielle, gdy ktoś
postawi ją na nogi tak wcześnie. Kręcąc głową i uśmiechając
się lekko, weszła do łazienki. Przeczesała włosy i związała je
w luźny warkocz. Uśmiechnęła się do swojego odbicia i przemyła
twarz zimną wodą, która rozbudziła ją do końca. Zwinnym ruchem
ręki pomalowała rzęsy i narzuciła na siebie szatę. Podniosła
torbę, która leżała na podłodze i na palcach wyszła z
dormitorium. W Pokoju Wspólnym, jak zwykle o tej porze, panowała
cisza. Usiadła w fotelu przed kominkiem.
Coś
się z nią działo. Zauważyła to już dawno. Po tym nieprzyjemnym
incydencie w dormitorium. Wtedy po raz pierwszy James ją przytulił,
a ona wcale się nie wyrywała. Oddała uścisk i czuła, że w jego
ramionach jest bezpieczna. Wiedziała, że jest. Nigdy nie dałby jej
skrzywdzić. W tamtej chwili zaufała mu bezgranicznie. I to właśnie
od tamtej pory, chłopak zamieszkał w jej myślach. I ten jego
nieziemski zapach... Wcześniej go nie wyczuwała, a od tamtego
wieczoru, za każdym razem, gdy okularnik obok niej przeszedł, ona
czuła ten subtelny zapach mięty i go polubiła. Ten zapach był,
jak narkotyk. Westchnęła cicho. Nie mógł umknąć jej również
fakt, że za każdym razem, gdy znajdował się obok niej, a ich
ciała przez przypadek się zetknęły – odskakiwała, jak
oparzona. Nie dlatego, że nie chciała tego dotyku. Robiła to
dlatego, że się go bała. Za każdym razem, gdy coś takiego się
działo, czuła na ciele dziwne mrowienie, miała gęsią skórkę.
Przy nim czuła się taka... niewłaściwa. Zawstydzona. No i była
jeszcze jedna rzecz. Za każdym razem, gdy na niego patrzyła, czuła
dziwne mrowienie w brzuchu. W sumie działo się to nawet, gdy go nie
widziała, ale był w tym samym pomieszczeniu. Taki jakby sygnał, że
on jest gdzieś w pobliżu. Gabrielle powiedziałaby pewnie, że to
miłość.
Prychnęła.
Nie mogła się zakochać. Nie w nim. Tyle lat go zbywała, w sumie
nie uważała go nawet za kolegę, a za osobę bardzo irytującą.
Unikała go, jak ognia. Nie chciała mieć z nim nic wspólnego, w
pewnym momencie jego ciągłe wyznawanie miłości zaczęło ją
bawić. Wtedy po raz pierwszy usłyszała, że bawi się jego
uczuciami. Usłyszała to od swojej przyjaciółki, która tymi
kilkoma słowami sprowadziła ją na ziemię. Unikała go, jak tylko
mogła, a gdy już nie miała innego wyboru i siedzieli obok siebie –
starała się nie odzywać, by nie walnąć czegoś głupiego. Gdzieś
w niej zalęgło się ziarenko nienawiści do tego chłopaka. I rok
się skończył, a ona w końcu mogła odetchnąć. Ale po dwóch
miesiącach znów tu wróciła i cieszyła się jak małe dziecko.
Nawet James, który wciąż czegoś od niej chciał, nie mógł
zepsuć tego nastroju. I nastąpił przełom.
Ona,
odpowiedzialna, szanująca reguły, pani prefekt, zaczęła lubić
Huncwotów i ich nadzwyczajne poczucie humoru. Zaczęła akceptować
ich wybryki, normalnie z nimi rozmawiać. Nawet zaprzyjaźniła się
bardziej z Syriuszem Blackiem, który przecież zawsze działał jej
na nerwy. Już nie byli dla niej bandą niewyżytych psychicznie
dzieci, a stali się przyjaciółmi, którym ufała. I znów pojawił
się James, w którym zaczęła dostrzegać kogoś więcej.
I wcale jej się to nie podobało!
Wzdrygnęła
się, gdy usłyszała trzask drzwi. Odwróciła się i z ulgą
stwierdziła, że to Gabrielle wychodzi z dormitorium. Dziewczyna
miała nieład na głowie, ale zdawała się tym nie przejmować.
Szła w kierunku Lily z szerokim uśmiechem na twarzy.
-
Nigdy nie byłaś porannym ptaszkiem, coś się zmieniło? -
rudowłosa uniosła brwi.
-
Nie, skądże! - blondynka otworzyła szeroko oczy. - Wstawanie tak
wcześnie to głupota, ale po prostu nie mogłam już zasnąć, a
zobaczyłam, że i ciebie nie ma łóżku, więc postanowiłam wstać.
Lily, słuchaj, ja widzę, że z tobą coś się dzieje, powiesz mi
co?
-
Ze mną? A co ma się niby ze mną dziać? - dziewczyna zaśmiała
się. - Porozmawiaj lepiej z Syriuszem, od kilku dni pożera cię
wzrokiem! Czy między wami coś jest?
-
Oczywiście, że nie! Ten kundel coś sobie ubzdurał, że mu się
podobam. Szczerze mówiąc, jest przystojny, wysportowany i
nieziemsko całuje... ale... nie! Nie, nie! Z tego by nic nie było.
Takie osoby, jak my, nie mogą być razem.
-
Pasujecie do siebie idealnie, ale to tylko moje zdanie, szkoda...
-
Skoro już mowa o zdaniach, to może być się umówiła z Jamesem?
No wiesz, przeciwieństwa się przyciągają – dziewczyna uniosła
kilkakrotnie brwi.
-
Prędzej bym się z Lestrange zaprzyjaźniła, niż poszła na randkę
z Jamesem – Lily zarumieniła się.
-
No, uważaj! Nie rzucaj słów na wiatr, bo ja mam bardzo dobrą
pamięć.
Zielonooka
pokręciła głową z niedowierzaniem i ruszyła ku wyjściu, gdy z
dormitorium Huncwotów zaczęły dochodzić poranne odgłosy.
Zagryzła wargę walcząc z myślami. To jasne, że gdy opowie o
wszystkim tej blondynie, to nic dobrego z tego nie wyniknie.
Dziewczyna od razu uzna, że są to objawy zakochania i zacznie ich
swatać za wszelką cenę. Taka już natura Gabrielle. A gdyby jej to
wyszło... Nie, Lily wolała nie myśleć, co by wtedy było. Już i
tak dość miała na głowie. Jeszcze ta sprawa z Severusem... Całe
szczęście, że nie musiała go przepraszać za to całe zajście,
bo wcale tego nie żałowała. Nie mogła pogodzić się tylko z
myślą, że to on jest głównym podejrzanym. On, który podawał
się za jej przyjaciela. Fałszywego przyjaciela.
Weszła
do Wielkiej Sali i wszystkie oczy zwróciły się w jej stronę. Nie
spuszczając głowy doszła do stołu Gryfonów. No tak, wszyscy
wiedzieli, że to przez nią jeden ze Ślizgonów leży w Skrzydle. I
choć od tego wydarzenia minęły już trzy dni, wszyscy pamiętali.
Nienawidziła być w centrum uwagi. Nakładała właśnie na talerz
jajecznicę, gdy do pomieszczenia wpadli roześmiani Huncwoci, a tuż
za nimi Gabrielle, która teraz miała nietęgą minę i z
nienawiścią patrzyła na Syriusza. Chłopak puścił do niej oczko
i usiadł na wolnym miejscu obok Lily.
-
Harrison, nie wiedziałaś, że złość piękności szkodzi? -
powiedział na tyle głośno, by wszyscy go usłyszeli.
-
W takim razie ty nie masz się czym martwić! Możesz złościć się
do woli, to i tak ci nie zaszkodzi, Black.
-
Zrobiłaś się ostatnio bardzo pyskata. Trzeba się utemperować.
-
Temperować to ty sobie możesz ołówek, a nie mnie, matole!
-
Też cię kocham złotko, ostatnia noc... - pokręcił głową.
Gabrielle
zamarła w pół kroku. Wypuściła powietrze ze świstem i wyrwała
jakiemuś uczniowi talerz z jajecznicą. Chłopak spojrzał na nią
ze złością, ale zignorowała go. Ze zmrużonymi oczami ruszyła w
stronę Blacka. Zatrzymała się przed nim i wywaliła mu posiłek na
głowę.
-
Nie było żadnej nocy, Black. To, że wyobrażasz sobie sceny
erotyczne z moim udziałem, to już twój problem. Może powinieneś
z tym iść do pani Pomfrey? Na pewno coś na to znajdzie.
-
No, nie udawaj już! Wiem, że ci się podobało.
-
No dobra, podobało mi się, a już w szczególności to, jak zamiast
do mojego łóżka położyłeś się obok Jamesa i zacząłeś go
przytulać. To było urocze. Kiedyś ślub? Kupię ci przepiękną
suknię, Syriuszku, będzie ci w niej do twarzy. Lubisz może różowy?
-
Mnie do tego nie mieszaj, Harrison – James zrobił groźną minę.
-
Nie lubię różowego, dlatego do ślubu pójdziesz w czymś
niebieskim, kochanie.
-
Ślubu? Człowieku, prędzej bym sprzed ołtarza uciekła i
powiedziała, że jestem lesbijką, niż wyszła za ciebie!
-
Słuchaj, ja dawno podejrzewałem, że masz coś do tej ciemnej
Puchonki, ale, kotku, to da się leczyć. Pomogę ci.
-
Ty idioto! To nie ja się ślinę na widok Mulcibera!
-
Nie? A już miałem wrażenie, że coś do niego masz.
-
Wiesz co? - Gabrielle uśmiechnęła się ironicznie. - Tak sobie
myślę, że inteligencję to ty masz chyba po swoim bracie.
-
No widzisz, ja przynajmniej ją mam, a ty? Mózg wielkości orzeszka.
-
Skończ już. Clarisse na ciebie czeka przed wejściem do zamku.
Słyszałam, że miałeś ją zabrać na obiad. Szkoda, że jej
wcześniej nie ostrzegłam, wzięłaby sobie jakąś książkę do
czytania, bo pewnie zanudzisz ją na śmierć. Jej strata, mogła się
z kimś takim nie umawiać.
-
Ja przynajmniej mam jakieś życie towarzyskie, a ta Ślizgonka jest
niczego sobie.
-
Ty masz życie towarzyskie?! A myślałam, że cały swój czas
poświęcasz na marnowanie mojego!
Lily
odwróciła od nich wzrok, uśmiechając się lekko. Czyż ich
kłótnie nie były słodkie? Zachowywali się, jak stare, dobre
małżeństwo. Nic dodać nic ująć. Kłócili się, a mimo to
kochali, choć żadne z nich nie chciało się do tego otwarcie
przyznać, taka była prawda. Każdy to widział. I Lily była pewna,
że gdy przyjdzie im stanąć na rozstaju dróg, to i Syriusz i
Gabrielle wybiorą tą samą ścieżkę. Każde z nich poszłoby za
tą drugą osobą w ogień. A przecież właśnie na tym polegała
miłość, prawda?
Gdy
kogoś kochasz, nie liczą się jego wady, bo dominują je zalety,
które ty w tej osobie dostrzegasz. Zapominasz o wszystkich latach,
które nie były idealne, przestajesz żyć przeszłością. Liczy
się to, co jest tu i teraz. Śmiejesz się z jego żartów nawet
wtedy, gdy nie są śmieszne. Każdy jego uśmiech jest dla ciebie,
jak wschód słońca. Mogłabyś patrzeć na niego zawsze, mógłby
się nigdy nie zmieniać. Podświadomie wyobrażasz sobie wizję
waszego ślubu, to jak jako starcy spacerujecie po parku w otoczeniu
wnuków. A gdy przychodzi dokonać wyboru, dokonujesz takiego samego,
jak on. Byleby być, jak najbliżej. Gdy widzisz, że coś mu się
dzieje, to samo dzieje się tobie. Po cichu cierpisz razem z nim. I
gdy on skacze w ogień, ty jak cień idziesz za nim. Budzisz się z
jego imieniem na ustach i już wiesz, że ten dzień będzie
wyjątkowy. Przed oczami wciąż masz jego oczy, które patrzą na
ciebie z taką miłością, a gdy się do ciebie zbliża, czujesz
przyjemne ciepło gdzieś wokół serca. Nie musi ci kupować
kwiatów, prezentów. Wystarczy tylko to, że jest i będzie. Na
zawsze. To jest właśnie miłość.
Spojrzała
na Jamesa, który siedział z opuszczoną głową. Czy to możliwe,
że właśnie to do niego czuła? Czy to możliwe, by obdarzyła
takim uczuciem właśnie jego? Przecież już kiedyś obiecała
sobie, że się w nim nie zakocha. Kiedyś... właśnie. To co było
kiedyś, nie miało teraz znaczenia. Ważne było to co tu i teraz, i
jaką drogę obierze jej serce. Bała się tej decyzji, która
pewnego dnia będzie musiała nadejść. Czy to możliwe, że oni są
sobie przeznaczeni, tak jak powtarzało to wiele osób?
-
Lily? - złapała się za serce i spojrzała na chłopaka lekko
nieprzytomnym wzrokiem. - Dobrze się czujesz?
-
Tak, tylko... zamyśliłam się – mruknęła.
-
Słuchaj, ja... - wciągnął głęboko powietrze. - Chciałem się
zapytać, czy nie wybrałabyś się ze mną w tą sobotę do
Hogsmeade? No wiesz, nie ma meczu, żadnych sprawdzianów w przyszłym
tygodniu więc pomyślałem, że...
-
Z przyjemnością – wypaliła, zanim zdążyła ugryźć się w
język.
Oczy
chłopaka wyraźnie pojaśniały, a na twarzy pojawił się lekki
uśmiech.
-
Naprawdę?
-
Tak, będzie mi bardzo miło, ale teraz muszę iść. To... do
zobaczenia!
Wstała
szybko i ruszyła w stronę wyjścia, przeklinając w myślach. Z
tego nie wyjdzie nic dobrego. Z takich sytuacji nigdy nie wychodziło
nic dobrego, a gdy miało się Jamesa za partnera... pokręciła
głową. Przecież miała go unikać! Ale nie mogła. Nie mogła żyć
z myślą, że przeszłaby obok niego bez słowa.
~*~
Kobieta
odstawiła pusty kubek po herbacie do zlewu i oparła się o szafkę.
Westchnęła ciężko. Ostatnio miała coraz więcej pracy, w domu
prawie się nie pojawia, a jak już, to tylko na parę minut, żeby
się przebrać. Czarny Pan wciąż czegoś chciał, a przecież nie
mogła mu odmówić. Całe szczęście, że ta cała Bella okazała
się na tyle odpowiedzialna, żeby dostawać własne zadania. Gdyby
miała znieść jej towarzystwo jeszcze dzień dłużej, to chyba by
ze sobą skończyła. Ta dziewczyna była nie do zniesienia! Ile razy
w ciągu dziesięciu minut można powtarzać, że nie przyszli
torturować ludzi? Mary wywróciła oczami. Młoda Lestrange była
nieogarnięta. Nie mogła pojąć tego, jak bardzo ktoś nienawidził
mugoli.
Skrzywiła
się mimowolnie. Sama taka powinna być, ale nie potrafiła. Wciąż
pamiętała czasy, gdy zakochała się w niemagicznym człowieku,
urodziła mu dziecko, które potem musiała oddać. Służba Czarnemu
Panu wymagała poświęceń. Gdyby się o niej dowiedział...
dziewczyna zapewne już by nie żyła. A tak, ucierpiał tylko jej
mąż, a ona sama odeszła od Zakonu. Podjęła szybką decyzję i
przez pewien czas w życiu jej nie żałowała. A teraz... teraz już
sama nie wiedziała. Nie mogła się od tak wycofać. Zginęłaby
zanim zdążyłaby powiedzieć chociaż jedno słowo. Zakon nie
mógłby chronić jej cały czas. Prędzej czy później musiałaby
się ujawnić. A tak... Cóż, starała się nie zabijać bez
potrzeby. W jej wnętrzu nadal siedziała nauka o tym, że wszyscy są
równi, choć przed swoim panem przybierała maskę obojętności.
Gardziła mugolami, szlamami i zdrajcami krwi, bo tego od niej
wymagano. Tylko i wyłącznie dlatego.
Szybko
otarła łzę, która spływała po jej policzku i spojrzała na
mężczyznę, który stanął w progu.
Nathan
był przystojny. Wysoki, dobrze zbudowany, brunet o ciemnych, jak
noc, oczach. Założył ręce na piersi i przypatrywał jej się
przez dłuższą chwilę. Zdjął płaszcz i powiesił go na
wieszaku. Wzrok kobiety przejechał po jego ciele. Umięśniony tors,
podkreślała czarna koszulka z krótkim rękawem. Spojrzała na jego
lewe przedramię, na którym widniał Mroczny Znak. Skrzywiła się
lekko. Mężczyzna nie zareagował. Doskonale wiedział, że Mary
nienawidzi się za to, że na zarówno jego, jak i jej przedramieniu
widnieje Znak. Sam nigdy nie chciał wstąpić w szeregi
śmierciożerców, ale nie miał wyboru. Przyzwyczaił się. Z jednej
strony wyszło mu to na dobre, poznał ją. Zakochał się od
pierwszego wejrzenia i wiedział, że ona czuje to samo. Objął ją
w pasie.
-
Gdzie byłeś? - wyszeptała.
-
W Londynie, miałem... zadanie – odparł smutno. - Dobrze się
czujesz?
Pokręciła
głową.
-
Mam dość. Chciałabym móc to zakończyć. Ale jestem tchórzem,
nie zaprzeczaj! Jestem zbyt wielkim tchórzem, by odejść. Przecież
mogłabym wrócić do Zakonu, pomogliby mi. Jestem tego pewna.
-
Nie jesteś tchórzem, Mary. Jesteś rozsądna. Nikt przy zdrowych
zmysłach nie odchodzi tak sobie, od Czarnego Pana. Nikt.
- Uniósł jej podbródek tak, że patrzyła w jego oczy. - Ale kiedy
podejmiesz decyzję, to wiedz... że jestem z tobą. Odejdziemy
razem, nie osobno, rozumiesz? Nie zostawię cię.
-
Ja ciebie też nie. Kocham cię.
-
Wiem, Mary, wiem. Przejdziemy przez to, zgoda? Razem. Poradzimy sobie
ze wszystkim.
-
Mam nadzieję. To mnie męczy. Służba Czarnemu Panu... to jednak
przekracza moje siły. Przez wiele lat ukrywałam się za maską, ale
teraz... ja nie potrafię ich zabić, Nathan. To moi przyjaciele,
nawet jeśli ja nie jestem już ich przyjaciółką. Nie będę w
stanie tego zrobić, a wiesz, że gdy tego nie zrobię, on zabije i
mnie i ich. Czy to znaczy, że nie mam wyboru?
-
Zawsze jest jakiś wybór, Mary. Zawsze. I ja go znalazłem. Wszystko
będzie dobrze. Już niedługo. Wytrzymaj tylko kilka dni. Kilka
dni...
◄►
No, po przeczytaniu moich poprzednich rozdziałów uznałam, że trochę za dużo w nich było dialogów. Dlatego w tym rozdziale starałam się dać jak najwięcej opisów i myślę, że jako tako mi to wyszło.
Nie rozpisuję się, bo czeka na mnie kolejny odcinek Zagubionych do obejrzenia.
Mam jakieś deja vu, czy wróciłaś do starego szablonu? :>
OdpowiedzUsuńOpisy wyszły bardzo dobrze. Co prawda mówi to osoba, która mistrzem opisów nie jest, ale moim skromnym zdaniem wybrnęłaś z tego pozytywnie. Dialogi też są dobrze wyważone - nie ma niepotrzebnego patosu i wszystko jest naturalne, rzeczywiste. Brawo :)
Najbardziej podobał mi się fragment, w którym opisujesz rozterki Lily względem Jamesa. Czyżby ich uczucie rozkwitało? Powoli, spokojnie, ale mam wrażenie, że lody z dnia na dzień coraz bardziej topnieją, zresztą sama Lily to przyznała. Skoro nie wyrywa się już z jego uścisku, musi to znaczyć, że jest jej w nim coraz lepiej... :)
Pozdrawiam serdecznie! :)
Ja się cieszę, że tu notki dodawane są szybciej niż w tym blogu o Danee. Opisy genialne, dialogi też. Myślę nawet, że ten blog jest ociupinkę lepszy :) pisz szybko :)
OdpowiedzUsuńOglądasz zagubionych? Wooow! Uwielbiam to ^^ Aczkolwiek części dalej niż 1 2 i 3 to już tak do mnie nie przemawiają, hehhe ^^
OdpowiedzUsuńAle idźmy do rozdziału. Piszesz,że starałaś się postawić na opisy? Kurcze, w drugiej części było dużo dialogu, przez co zatraciłam tamto przeczucie, że rzeczywiście jest mega dużo opisów. Aczkolwiek nie zaprzeczam, że w pierwszej części zdecydowanie przewyższają, z czego się niesamowicie cieszę, bo w końcu uwielbiam opisy ^^
Kiedy czytałam rozmowę Syriusza i Gabrielle, to miałam uśmiech na ustach. No, tak.. takie przekomarzanki zawsze mówią same za siebie. Oj, tak... Od razu idzie poznać, że ktoś się w kimś kocha, heheh ;d
A co do "obaw" Lily, to myślę, że dziewczyna w głębi serca wie, że musi być z Potterem i z nim będzie, choćby nie wiadomo co miało się stać. Po prostu jest jeszcze przestraszona tym, co się dzieje między nią a nim. Każdy by się bał. W końcu szczerze go nienawidziła w poprzednich latach :))
I nie powiem, zaciekawił mnie ostatni fragment. Zaczęłam zastanawiać się kim są te postacie i kogo właściwie mają zabić? Gdyby nie fakt, że kobieta powiedziała, iż przyjaciół, to mogłabym przypuszczać, że chodzi o Potterów, ale przecież oni nie mają nikogo, prócz tych z Hogwartu ^^
No więc nareszcie udało mi się wszystko nadrobić;) Bardzo miło spędziłam czas z Twoim opowiadaniem, a ten rozdział wyszedł Ci świetnie. Tak się wciągnęłam, że minął mi aż za szybko. I znowu śliczne opisy, dlatego cieszę sie, że jest ich tu więcej. Lily najwidoczniej jest już po uszy zakochana i tylko na przekór próbuje przekonać się, że to nie miłość. Ale zgodziła się wyjść z Jamesem ;) Piękne słowa o miłości w ogóle, chyba perełka tego rozdziału. Takie romantyczne spojrzenie na miłość bardzo do mnie pasuje, może przez to jestem taka zachwycona. Kłótnia Syriusza i Gabrielle bezbłędna, taki zabawny fragment, trochę zmieniający nastrój. No i powróciłaś do matki Lily. Trochę mi jej brakowało, dlatego sie cieszę;) Bardzo jestem ciekawa, jaką drogę wybierze i czy jeszcze spotka sie z Lily... No nic, zobaczymy. W każdy razie rozdział naprawdę mi się podobał i liczę na więcej. Pozdrawiam [taniec-ze-smiercia]
OdpowiedzUsuńOstre promienie słońca zakuły Cię w oczy, gdy zrobiłeś kilka niepewnych kroków naprzód. Zostałeś wyprowadzony przed budynek więzienia przez strażniczkę więzienną, Niewidzialną, z nieznanych sobie przyczyn. Pracownik Gaola spogląda na Ciebie bez wyrazu.
OdpowiedzUsuń- Możesz wracać do domu – mówi, po czym odwraca się w stronę drzwi. – Ach tak, jeszcze coś. – Przypomina sobie. – Twój numer to [066], pamiętaj. – Po czym znika we wnętrzu ogromnego budynku.
[fair-gaol.blogspot.com]
(Otrzymałeś/aś odmowę. Możesz się z nią zapoznać na stronie ocenialni)